sobota, 12 lipca 2014

Czy to ja wrosłam w krzyż,czy krzyż we mnie?

Czy to tylko moje wrażenie,
że życie składa się z krzyży
nakładanych jeden po drugim na nasze
coraz bardziej przygarbione karki?
Surowy, nieociosany pal
gniecie wątłe, spragnione wzniosłości ciała,
jakby Pan Bóg Wszechmogący bał się,
że jak wzniesiemy się zbyt wysoko
to odkryjemy jego słabości
i przestanie już być wzorem
wszechmocy, wszechrzeczy, wszechstanowienia.

Staramy się pozbyć coraz to nowych krzyży,
mocujemy się ludzkimi rękoma, karkami,
spocone ciała i płyny limfatyczne z pęcherzy
namaszczają je, wygładzają,
dopasowują ich kształt do naszych
wyobrażeń i kiedy zaczynamy je już kochać,
wtedy jako dar pokutny oddajemy Bogu,
a w zamian za ten, Bóg
daje nam kolejne lata
i kolejny krzyż do ociosania, natarcia,
wypielęgnowania.

Nadal nie mogę zrozumieć w imię czego to wszystko.
Nie mam już duszy, oddałam ją przy pierwszym krzyżu,
przy drugim w zamian za nią dostałam wolę walki.
Przy trzecim zaczęłam pielęgnować tę wolę,
aby starczyła na kolejne lata i kolejne krzyże.

Na razie zadaję jeszcze pytania, ale jest ich już coraz mniej.
Odpowiedzi nie oczekuję, powoli znajduję je sama.

Brak komentarzy:

Tadeusz

Nie wszyscy muszą rodzić się ze skrzydłami, ale każdy powinien mieć u ramion specjalny zaczep, do którego Wszechświat podepnie skrzydła, by ...